Żyłem, tak jak chciałem a czemu umarłem... nie wiem!
Żyłem, tak jak chciałem a czemu umarłem... nie wiem!
autorem artykułu jest Aleksander Sowa
Potem leżała w komputerowej szufladzie długie miesiące aż pewnego dnia, sam nie wiem dlaczego wróciłem do niej. Poczułem chyba, że coś jest niedokończone. Odtąd wracałem do jej pisania co kilka dni, co kilkanaście tygodni... co jakiś czas... pisałem tak prawie aż 5 lat. Treść zmieniałem setki, jeśli nie tysiące razy. Zebrałem w ten sposób tyle materiału, że pewnie byłyby z tego 3 inne powieści... (a i tak korektorka wycięła z tego 1/3). A kiedy już miałem dosyć... postanowiłem, że albo spróbuje przedstawić tę historie światu teraz albo nigdy. Wreszcie dopisałem ostatnie rozdziały i zmieniłem tytuł na hemingway'owe „Umrzeć w deszczu". Dlaczego to zrobiłem? Chyba dlatego, że jeden z moich pierwszych surowych recenzentów stwierdził(a), że ta książka jest tak przerażająco smutna, że przy niej można tylko lać łzy jak krople deszczu. A skoro o umieraniu mowa „Umrzeć w deszczu" zostało.
Wysłałem wydrukowane manuskrypty do kilkunastu wydawnictw w Polsce. Byłem w tym czasie w tej komfortowej sytuacji, że swój debiut wydawniczy (krótko wcześniej wydałem poradnik) miałem już za sobą więc zdawałem sobie sprawę z tego jak proces wydawniczy przebiega i jak do niego podejść. I dostałem od wydawców... w zęby. Na kilkanaście wydawnictw do jakich wysłałem wydruk (dokładnie chyba 14) odpowiedziało... jedno: „Niestety nie jesteśmy zainteresowani tym tekstem". Pozostali nawet pewnie więc nie przejrzeli manuskryptu... dopiero potem zrozumiałem jak bardzo trudno jest przebić się początkującemu autorowi powieści. Tym bardziej, że teraz z perspektywy czasu widzę jak mało komercyjne dzieło stworzyłem.
A jednak wydałem tę książkę. Postanowiłem zainwestować. I tak, za pierwsze honorarium autorskie ze swojego poradnika wydałem swoją pierwszą powieść. Tak więc „Umrzeć w deszczu", to mój prozatorski debiut i przyznaję, że prawdziwą przygodę z literaturą rozpocząłem od chęci opisania właśnie tej historii. A jest ona dla mnie szczególna i osobista. Książka opowiada historię opartą na wydarzeniach prawdziwych, fascynującą, odkrywającą ludzkie dramaty, miłości i niecodzienne wydarzenia. Wydarzeniach w niej uderzają jak do głowy jak mocne wino. Ale dość już reklamy... tak o niej mówili Ci którzy ją jednak przeczytali. Nikt psa na mnie za nią nie powiesił - choć może powinien był?
Czy kiedykolwiek żałowałem, że ją wydałem? Biorąc pod uwagę ilość sprzedanych egzemplarzy od wydania (we wrześniu 2006) powinienem... bo kupiło ją bowiem zaledwie 72 Czytelników. Oczywiście jest wiele przyczyn takiego wyniku, które leżą poza samą książką... a mówię tutaj o dostępności i promocji. Nie to jest jednak najistotniejsze i wnikać w to nie będę. Dla mnie wtedy, wydanie tej powieści w perspektywie ukazania się kilku poradników było bardzo ważne... Postanowiłem bowiem zrobić coś, co robi się przede wszystkim dla satysfakcji... bez tego komercyjnego blichtru. Dla chęci tworzenia czegoś, co czuje się, że stworzone być powinno. Zadałem sobie pytanie - dlaczego mam nie spróbować wydawać czegoś innego oprócz poradników, których pisanie wychodzi mi zupełnie dobrze?
Oczywiście poradniki, czy też książki techniczne są dla mnie tak samo ważne, nie zrezygnuję z pisania ich i mam nadzieję, że również są ważne dla moich Czytelników choć troche ale - umówmy się, kto traktuje poważnie kogoś kto napisze poradnik „Jak jeździć oszczędnie?... No właśnie prawie nikt, bo przecież każdemu się wydaje, że napisać „takie coś to potrafi każdy" ... choć nikt już nie widzi nocy spędzonych nad pożółkłymi stronami, tych czerwonych oczu od promieniowania ekranu, tych wizyt w warsztatach u mechaników co to nigdy normalnie odpowiadać nie potrafią, tych telefonów i e-maili do różnych ludzi...
Aby odetchnąć spróbowałem czegoś innego. A co mi tam... i tak pojawił się tomik 68 wierszy zaopatrzony fotografiami ("Requiem do miłości"). Wiecie ile było pobrań? 28 :-) A darmocha zupełna - wydana tylko dla samej satysfakcji twórczej, dla samego siebie. Bo niech mi żaden artysta nie mówi, że tworzy dla tylko dla siebie, bo przecież wiem, że tworzy się przede wszystkim dla odbiorcy - a dopiero potem dla siebie, więc albo tak mówiąc ktoś jest szczęściarzem albo kłamcą. A kł(ch)amstwa nie zniesę.
Potem, nagle zmęczony już śrubami M10 i strumienicami dolotowymi okazało się, że są również i inne tematy, które mnie interesują i o których pisać chcę. Wydawca jednak postawił warunek - owszem, ale nie może być Twojego nazwiska, bo jesteś kojarzony z poradnikami a to niezbyt korzystne. No tak - drugi raz od wydawcy w mordę, bo oni twórcę zlać potrafią najdotkliwiej chyba tylko poza Czytelnikiem (tyle, że on ma do tego prawo). Skoro więc tak ma być - niech będzie. Można spróbować. Drań racje miał... bo oto w pół roku pseudonimowej literatury sprzedałem więcej niż wszystkiego, co dotąd napisałem razem wziętego. Trochę wesołe, trochę smutne, na pewno zastanawiające...
Odpocząwszy od nazwiska, śrub, poradników i tomików znów poczułem ten znajomy zew... zapach historii do powiedzenia, do opisania. Pojawiła się więc już w pół roku nowa powieść, lepsza, dojrzalsza. Bardziej mi się podobająca - bo nowa, zupełnie jak kobieta. Nauczony lisim doświadczeniem wydawcy nie podpisałem jej już swoim nazwiskiem. Tyle, że wraz z „Jeszcze jeden dzień w raju", powstało postanowienie - jeśli znów ksiażka ta będzie wirować w meandrach czytelniczego dna - będzie powieścią moją ostatnią... i nagle pojawiły się listy subskrybentów newslettera mojej strony autorskiej i mojego bloga.
I wiecie co zrozumiałem po jednym z nich? Nawet jeśli byłby choć jeden czytelnik, który chce mojej literatury, nawet jeśli tylko jeden Czytelnik chce się czegoś dowiedzieć z moich poradników - warto jest pisać. I niech nazywają mnie dziadem, grafomanem, megalomanem i Bóg wie jeszcze czym (poza Kaczorem - bo, ostrzegam „w pysk dać mogę dać") nadal będę sobie pisał o czym chcę, wydawał co chce i w takiej intensywności jak chce... bo lubię! I nawet jesli jest to prawie literatura a prawie robi wielką różnice.
Bo kiedyś, u bram piekła, do którego najpewniej trafie za moje dzieła i bezczelność, kiedy Belzebub zasmolony będzie chciał pokazać mi moje utracone szanse... ja pokaże mu dupę i powiem „Żyłem, tak jak chciałem a czemu umarłem... nie wiem!"
PS. Dziś właśnie skończyłem piąty rozdział swojej nowej powieści.
--
Aleksander Sowa, pisarza, twórca, pisarstwo, Artur Szulca pisarza, proza, literatura
Artykuł pochodzi z serwisu www.Artelis.pl
Zobacz takze:
Umrzeć w deszczu (pierwszy roździał tej powieści)
Zakopane wg Jana
Czy można zaplanować swoją starość ?
Wyobraź sobie życie bez komórki....
Lokaty strukturyzowane